18 IV 44. [Nr] 12.
Kochanie moje cenne,
a więc i ja korzystam z chwili ciszy i samotności w domu, aby być z tobą. P. Stanisław i Marychna poszli na działkę. Ja dopiero jutro tam się wybieram, aby rozpocząć pierwsze siewy. Jeszcze raz przepraszam Cię za tamte moje dwa listy, ale i Ty zrozum, złoto, że mogłam być trochę wytrącona z równowagi i chyba nie byłoby Ci miło, gdybym nie przejęła się Twoim pamiętnikiem, tak jak się przejęłam. Dałaś mi pełną „satysfakcję”, rozrzewniłaś, zawstydziłaś i skruszyłaś mnie Twymi listami więcej, niż możesz sobie wyobrazić, więc ich nie żałuj. Więcej też jestem z Tobą związana, niż myślisz. Tak przywykłam już dzielić z Tobą każdy drobiazg dnia powszedniego, że kiedy zabieram się do listu, chciałabym Ci opisywać wszystko, wszyściutenieczko, ale wnet ogarnia mnie wątpliwość, że mnóstwo rzeczy w mówieniu tylko bywa interesujące, a w liście nużyć musi. Jesteś pod tym względem w korzystniejszym położeniu, bo się obracasz w nowym świecie, który też dałaś mi poznać tak plastycznie, jakbym tam z Tobą była. Ja zaś piszę „kroniczkę” naszego bytowania, piszę Ci o rzeczach tak znanych.
Nie doniosłam Ci nic dotąd o sprawach „towarzyskich”, którym zresztą oddaję się tyle „co na lekarstwo”. Więc na owym przed tyloma tygodniami podwieczorku u czarnej pani Futyznajoma Dąbrowskiej, która podała omlet ze szczypiorkiem, wódkę, kawę, herbatę i b[ardzo] dobre domowe słodycze (z pań oprócz mnie była Czesia i Basia – bratanica przyrodnia pana domu), czytało się i mówiło o Faraonie Prusa. Pan Zygmunt (imiennik pana domu) dał bardzo poprawne akademickie ujęcie tego aktualnego tematu, pozbawione zupełnie błysków talentu i odkrywczego spojrzenia. Ja mam z tej powieści odmienne zupełnie wrażenie i wspomnienieSpotkanie, o którym wspominała Dąbrowska odbyło się 24 III 1944 r. Pisarka zanotowała tego dnia w dzienniku: „Była rozmowa o Faraonie Prusa, w której stwierdziłam, jak diametralnie różne mogą być odczucia i spojrzenia na to samo dzieło literatury. Gdy p. Zygm[unt] widzi w Faraonie apoteozę państwa, ja w nim widzę bezlitosną analizę kulis wszelkiej władzy z wnioskiem, że [słowo nieczytelne] jest ona zjawiskiem nieuniknionym wreszcie” (M. Dąbrowska, Dzienniki 1914-1965. Pierwsze pełne wydanie w 13 tomach (bez opracowania edytorskiego), pod kierunkiem prof. dr. hab. T. Drewnowskiego, Warszawa 2009, zapis z 24 III 1944). Dąbrowska czytała Faraona po raz pierwszy wiosną 1941 r., ale w powrotnej drodze i w domu zajmująco rozmawialiśmy na ten temat z Twoim mężem, chociaż on ma w ogóle z Prusa tylko blade wspomnienie lektury z lat szkolnych. Martwi mnie dostrzegane u wszystkich znużenie i wyjałowienie intelektualne w czasie, w którym jedynie najwyższa płodność duchowa może nas uratować.
Po świętach, zdaje się w zeszłą środę, Wandeczka, która nie wiem, czy naśladując Ciebie, powtarza teraz wciąż „nudzę się”, zaprosiła mnie do „Ateneum”Chodzi zapewne o kawiarnię, znajdującą się w Teatrze Ateneum na czarną kawę i postawiła wspaniałą z „ajerkoniakiem”, likierami itd., wydawszy na to zdaje się 250 zł i wzdychając, „że wydałaby wszystkie największe pieniądze, aby mnie ucieszyć, ale że mnie tak trudno zrobić przyjemność”. W istocie takie fundy sprawiają mi średnią przyjemność, skoro się nie mogę rewanżować. Wiem, że to nie podoba się nie tylko Tobie, ale nikomu ze świata cygańsko-artystycznego i literackiego, umiejącego zresztą wcale nie po cygańsku robić pieniądze. Mój skromny i „rozsądny” tryb życia jest na pewno wyśmiewany i potępiany. Mira Zim[ińska] kiedyś przy opowiadaniu jakiejś anegdotki, w której była mowa, że pewni dygnitarze siedli do kolacji, na którą podano zupę z jarzyn, przerwała: „To tak jak u pani Marii D.”. Nikt jednak nie wie lub nie pamięta, że ja przez cały czas wojny mam do wyżywienia najmniej trzy, a przez długie okresy (jak były dzieci) pięć albo cztery osoby i że muszę temu sprostać przy „zarobkach”, których naturę znasz. Ma się zupełnie inny gest i styl – a ja miałam go zawsze dość szczodry i szeroki – kiedy się rozporządza istotnie własnymi zarobionymi pieniędzmi. Pewnie że mogłabym sobie powiedzieć: nikt i nic mnie nie obchodzi, bylem ja się wyżyła. Ale tego to właśnie nie potrafię. Nie z wyrozumowanej zasady – ja właściwie nie mam żadnych zasad – tylko takie mam instynkty, emocje, czy też, używając jednego z rzadkich udanych zwrotów Żeromskiego, „bo takie są moje obyczaje”„Wszystko zrobiłem, com przyobiecał. Przed niczym się nie cofnąłem. Złotą sławę swoją podeptałem nogami, bo takie są moje obyczaje” (S. Żeromski, Uciekła mi przepióreczka, akt III, Warszawa 1958, s. 125).. Lubię szaleństwa, ale mam jakieś dziwne poczucie, kiedy one są stosowne, a kiedy nie. I też nie umiem powiedzieć, skąd wiem ani dlaczego wiem, ani czy słusznie wiem. Kiedy przychodzi taki moment, po prostu czuję, że przychodzi i wtedy chcę i mogę bez zastrzeżeń zrobić coś lekkomyślnego. Ale nigdy bym nie chciała takiej postawy widzieć u innych, każdy ma na te rzeczy swoją miarę i według niej musi żyć, bo najważniejsze jest być sobą. I dlatego Twoje „szaleństwa” podobają mi się i czarują mnie, nie dlatego że ja na nich korzystam, ale że to Ty, że to jest Twój wdzięk i Twoja istota – i w niczym ani na jotę nie chciałabym, żebyś była inna.
Ale wracam do Wandeczki. Otóż wróciłyśmy z nią z kawiarni do niej, bo chciałam zabrać złożony u niej kiedyś początek moich pamiętn[ików]W różnych okresach życia pisarka ukrywała zeszyty u wybranych przyjaciół. . Ponieważ p. Stanisław sarkał parę razy, że Wand[eczka] „pozabierała od Michaliny mnóstwo rzeczy i nie sprzedaje ich lub daje za nie grosze”, że jest u niej japoński parawan dr. Rudzkiego (czemu ja zaprzeczałam), teraz stwierdziłam, że istotnie ten parawan u niej stoi. Jest to piękny, autentyczny, gruby japoński jedwab, haftowany w japońskie napisy, gałęzie sosny i na jednej z nich pięknego ptaszka – tak jak tylko Japończycy umieją ptaki robić. Nieraz za tym parawanem rozbierałam się i ubierałam jako pacjentka dr. Rudz[kiego]. Nie zauważyłam go przedtem, bo nie wiem, czy stale, czy tylko jak ja przychodzę, Wand[eczka] zakrywa go jaskrawą, czerwono-żółtą makatką. Tak mnie to korciło, że zdając sobie sprawę z mojej niedelikatności, wszczęłam o tym rozmowę, zapytując, czy ten parawan sprzedany. Powiedziała, że sprzedany, ale ten pan, co kupił, zostawił go u niej w depozycie – ile zapłacił, nie pamięta (which is very strange), jak by powiedział PepysPisarka zainteresowała się dziennikiem Pepysa za sprawą Kowalskiej. „Czytałam wieczorem Pepysa w drugim, nowym wydaniu – pisała Kowalska w dzienniku 16 VI 1954 – Co za mistrzostwo języka, stylu, jaka solidność w dociekaniu, identyfikacji osób. Wzór pracy. Tłumaczenie wyższe od oryginału. Mimo wierności przetopione w dzieło sztuki. I pomyśleć, książeczka, która mi się spodobała w latach 1941-1942. Przypadkiem zabrana do Warszawy. Za moją namową najpierw niechętnie przeczytana przez Maryjkę, potem z zainteresowaniem” (A. Kowalska, Dzienniki 1927-1969, s. 217-218)., ale pieniądze zostały Michalinie oddane. W toku rozmowy okazało się, że większość rozwieszonych na ścianie talerzy artystycznych, wiele obrazków i rysunków jest po dr. Rudzkim, ale nie sprzedane, „bo za to grosze dają”. Także stół Rudzkiego „u Czernichowskichnie udało się ustalić bliższych informacji o tej rodzinie. stoi” i jeszcze inne rzeczy. I tak za wspaniałą fundę Wandeczki, ja o niej cały czas nie bardzo dobrze myślałam, że dawszy coś na odczepne albo sobie rzeczami spadkowymi biednej Michaliny urządza mieszkanie, albo je też przy okazji na swoje dobro chce wszystkie sprzedać. Gromiłam się w duchu za te myśli, których nie mogłam powstrzymać i z których się teraz Tobie spowiadam. Ale Bóg z nią, widać nie może inaczej, ostatecznie musi żyć, a jak nam drogo funduje, to ludziom to zwraca. Czy nie tak? Lub znajdź na to inne usprawiedliwienie. Lubię usprawiedliwiać ludzi, gdy nie ma już absolutnego musu, żeby ich potępić. Jeszcze chciałam Ci napisać o Pepysie, którego dziennik coraz więcej mnie interesuje. Przezabawna jest oschłość serca tego archiwisty. Takie np. zdanie: „Moja żona pomyślnie wróciła wieczorem do domu z teatru, z czego byłem zadowolony, bo było zimno i ciemno, a miała na sobie swój naszyjnik z pereł, i ze sobą tylko Mercer” – (służącą). Biedak, więcej zdaje się niepokoić się o te perły niż o żonę.
Anniś, nie płacz za domem Twoim. Zrobimy sobie jeszcze śliczny dom, będziemy miały najpiękniejsze kwiaty i owoce, róże, brzoskwinie, winogrona. Będzie tak ślicznie – to forma zbytku, dla której bez trudu gotowam zawsze stracić głowę.
Wciąż przemyślam nad tym, czy uda mi się do Ciebie pojechać i jakby mogło to być miło. Ale i tego mi strasznie żal, gdyby lato miało tu minąć bez ciebie. Strach cię namawiać na powrót, a jednak czy nie wrócisz lub na krótko przynajmniej nie przyjedziesz? Kochana, taką jakąś dziwną czułą wdzięcznością jestem dla Ciebie przepełniona.
I u nas już cudowne wiosenne ciepło, z którego nastaniem ani uwierzysz, ile robót i zajęć namnożyło się w domu i na działce. Po prostu nie wiadomo, do czego pierwej rękę przykładać. Noc była dziś spokojna, wyspaliśmy się, a to dużo –
twoja M.
Pewno ponapisywałam jakieś rzeczy, które Ci się będą nie podobały, a tak bym chciała Ci się podobać.
Słuchaj, donieś mi zawczasu, kiedy przestać pisać na Sącz, żeby nie było tak jak w Sichowie, gdzie dwa listy musiały przyjść dobrze po Twym wyjeździe.
Dziś przyszła druga od świąt paczka dla p. Jerzego.