14 XII 45
Przepisuję Ci najbardziej interesujące i zastanawiające wyjątki z listu
Dąbrowska, przepisując list Jerzego Stempowskiego do ojca (datowany: 27 września 1945 r.), dokonała znacznych skrótów i opuszczeń pojedynczych wyrazów. List ten został w całości opublikowany z oryginału w edycji: M. Dąbrowska, J. Stempowski, Listy 1926–1953, Warszawa 2010, t. 1, s. 123–130.p. Jerzego.
Oto jego przygody w r. 1939, kiedy w górach
Jerzy Stempowski w chwili wybuchu II wojny światowej przebywał u Stanisława Vincenza w Słobodzie Rungurskiej pod Kołomyją. W październiku 1939 r. przeszedł granicę polsko-węgierską. Po przebyciu zapalenia płuc kilka miesięcy spędził w górach w Tiszaborkut. Wiosną 1940 r. przedostał się do Budapesztu, skąd przez Belgrad, Zagrzeb, Triest i Mediolan dotarł do Szwajcarii.zapadł na zapalenie płuc: „(…)
Opuszczenia zaznaczone okrągłymi nawiasami pochodzą od Dąbrowskiej. W karczmie tej przeleżałem kilka dni, obłożony gorącymi cegłami. Widząc, że jest mi coraz gorzej, posłałem po lekarza, który zawiózł mnie do położonego o 70 km niżej małego szpitala, zbudowanego przez Czechów dla robotników leśnych. Tam przeleżałem od końca października do 2 stycznia. (…) Po pięciu tygodniach serce przestało formować wyraźne uderzenia i wydawało tylko niejasne bulgotanie zwane
pulsus paradoxalis. Z różnych innych oznak zobaczyłem bliski koniec i to przyniosło mi wielką ulgę, zwalniając od wszystkich kłopotów i obowiązków. (…) W tym stanie oddalenia od świata, przytomny i lekki od kamfory, przeleżałem jeszcze trzy tygodnie z posuwającą się coraz dalej
bronchopneumonią. (…) I zacząłem już tęsknić do tej nicości, kiedy wbrew przewidywaniom moim i dr. Bergmana temperatura spadła i po kilku podwójnych zastrzykach kamfory zostałem znów przeznaczony do życia. Wówczas zacząłem płakać. (…)
Kiedy nadszedł dzień wyjścia ze szpitala, nie wiedziałem, w którą stronę się obrócić, bo nie było żadnego miejsca, do którego bym w tym stanie się spieszył. Wybrałem karczmę przemytników. Tymczasem zima zrobiła się bardzo surowa. Przyszły burze z 28 st. mrozu. W moim pokoju było nieraz 20 st. zimna. Przemytnicy wyszukali mi mieszkanie cieplejsze w domu murowanym, opuszczonym od wielu lat i zamieszkanym tylko przez złe duchy, mające taką reputację, że o zmroku nikt się do tego domu nie zbliżał. Tam urządzono mi jeden pokój, wstawiono żelazny piec i sąg pachnącego drzewa bukowego, butelkę nafty i małą lampkę za 50 gr. Tam spędziłem resztę zimy. (…) Nafty zabrakło, siedziałem więc w ciemności, przypominając sobie wszystkie wiersze, wszystkie symfonie i koncerty, jakie pamiętałem. Niektóre wiersze są jak deski ratunku, które niesie się przez całe życie w pamięci do miejsca
naufragium. Zresztą przemytnicy dostarczyli mi książek, porzuconych tu przez uchodźców podczas wojny cywilnej lub znalezionych w walizkach podróżnych ograbionych przez rozbójników. Kto niesie w plecaku książki w takie odległe pustkowia, zabiera co ma najlepszego (ja np. wziąłem
Machiavellego Discorso), było więc tam dobre wydanie
Horacego,
Jerzy Stempowski przez wiele lat pracował nad książką o nim.Owidiusza, paru poetów łacińskich Renesansu, kilka książek hiszpańskich i angielskich. Najwięcej uderzył mnie dystych o Tybrze
Janusa Vitalisa, poety Renesansu, kiedy Tyber płynął już wśród ruin rzymskich, bizantyńskich, średniowiecznych.
Disce hinc quid possit fortuna: immota labescunt
Et quae perpetuo sunt fluitura, manent.
Jerzy Stempowski w cytowanym przez Dąbrowską liście tak przetłumaczył dwuwiersz Vitalisa: „Dowiedz się więc, co może fortuna: nieruchomości upadają, rzeczy zaś mające być wiecznie płynne, zostają” (M. Dąbrowska, J. Stempowski, Listy 1926–1953, t. 1, s. 126).
(…) Przyszła mi wówczas na myśl
Wisła, płynąca, jak niegdyś Tyber, wśród ruin i dystych
Janusa Vitalisa, z jego pentametrem, naśladującym szmer i bulgotanie wód, wydał mi się najpiękniejszym dystychem, jaki kiedykolwiek słyszałem.
Od gór nie chciałem się oddalać, licząc mimo wszystko na powrót do kraju. Emigracja była dla mnie rzeczą znaną i mało pociągającą. Nie liczyłem również wcale na Zachód. Znałem lepiej od innych jego słabość wewnętrzną i nie spodziewałem się po nim niczego poza siłą zbrojną. Zresztą trudno mi było puszczać się w wielkie podróże. (…) Ważyłem 68 kg, lewa nerka nie trzymała się swej
alweoli i idąc, musiałem ją trzymać ręką. Stóp i rąk nie czułem z powodu
paresthezy toksycznej,
pulsus był nadal paradoxalis (…). Myślałem, że jestem już na zawsze kaleką, ale po roku to wszystko przeszło niemal bez śladu (…).
Dopiero w końcu zimy dowiedziałem się dokładniej, co się dzieje w kraju i zrozumiałem, że nie mam czego czekać na granicy. Zszedłem więc z gór do
Budapesztu, gdzie przeleżałem jeszcze kilka tygodni w doskonałym szpitalu i tam postawiono mnie na nogi, tzn. przywrócono zdolność chodzenia. (…)
Wczesną wiosną w pierwszych dniach kwietnia wyjechałem do
Belgradu, który zostawił mi niezapomniane wrażenie. Zbudowany na pagórkach, wystających z bezmiaru wód, (mD: ujście Sawy do
Dunaju), pokryty pomnikami
Meštrovića, największego od starożytności geniusza rzeźby monumentalnej,
Belgrad jest jednym z najpiękniejszych miast na świecie. (…)” itd.
(A teraz zastanawiające refleksje:) „(…) W miarę stabilizowania się sytuacji wojskowej, pojawiły się możności wyjazdu do
Anglii i Ameryki, ale te kraje nie pociągały mnie wcale.
Anglia wydawała mi się najbardziej pustym i jałowym politycznie miejscem na całym globie, żadna rozumna myśl nie mogła się tam narodzić i zapędzenie tam naszej emigracji było początkiem wszystkich jej nieszczęść. W 1942 jeździłem latem do
Francji, gdzie bierność i upadek ducha doszły właśnie do rodzaju paroksyzmu, z którego zaczął się rodzić opór. (…) Wielkie wrażenie zrobiła na mnie apatia francuska. Pod rządami wojskowymi cesarzy Rzymianie i Grecy uznali, że dla zachowania resztki godności ludzkiej trzeba się wyzbyć wszelkiego entuzjazmu, odsunąć od wszelkiej aktywności, nie wiązać się niczym i być zawsze gotowym do odlotu. Te cnoty nazywały się
apatheia kai ataraxia i kilka szkół filozoficznych zajęło się wyszukiwaniem argumentów logicznych uzasadniających takie zachowanie się. Od Renesansu myśl europejska nie chodziła nigdy tymi drogami, ceniąc tylko aktywność i energię. Nagle jednak, kiedy powstały podobne okoliczności zewnętrzne, stara formuła grecka stała się z dnia na dzień żywa i aktualna. Świeża i młoda, jak gdyby wieki poprzednie były tylko krótkim okresem snu. To mimowolne odkrycie ciąży dotąd na
Francji i
Włoszech i jest dziś ostatnią zdobyczą umysłową Zachodu, odpowiadającego tą formułą – apatheia kai ataraxia – na wszelkie plany pokoju bez wolności (…).
Chciałbym móc pojechać do kraju na pewien czas, aby przymierzyć moją zdolność przystosowania się do istniejących warunków. Przypuszczam, że potrafiłbym się przystosować, zwłaszcza, że od roku 1930 i odkrycia dla mnie Europy Wschodniej, ta część świata mnie najbardziej pociąga. Dziś jest to trudne do wykonania, ale nie przestanę nad tym myśleć (…)”.
List nosi datę 27 września 1945.
[Nr] 10
15 XII 45. Sobota.
Moja najdroższa,
jestem wciąż bardzo przejęta stanem Twego zdrowia i tymi co do niego dwoma przypuszczeniami, które rzuciłaś tak lekko i tak niepokojąco. Z wielkim napięciem czekam wyjaśnienia i na razie powstrzymuję się od wszelkich słów o rzeczy, na którą chyba nie ma słów. Najważniejsze jest jednak, żebyś Ty – która to tak ślicznie potrafisz – była szczęśliwa.
U nas „wydarzeniem” ostatniego tygodnia był list od
pana Jerzego, otrzymany przez okazję. Nie mogłam się powstrzymać, aby dla Ciebie, dla Was, nie przepisać kilku fragmentów tego ogromnego listu, pełnego – po raz pierwszy – akcentów niezmiernie ludzkich oraz myśli – w naszym położeniu i wewnętrznym stanie poszukiwania – bardzo dla nas zastanawiających. Z listu tego sądzę, że istnieje możliwość powrotu, a przynajmniej przyjazdu
Wbrew przewidywaniom Dąbrowskiej Jerzy Stempowski nie wrócił do Polski. Zob. list 23–24 kwietnia 1944.p. Jerzego do kraju i wyznaję, że bardzo bym tego pragnęła.
Wczoraj przełamała się fala silnych mrozów i temperatura w mieszkaniu (palimy co dzień we wszystkich piecach) podniosła się do 12 st. Chodziłam po mieście w śnieżycę.
Warszawa wygląda w śniegach niesprzątanych jak fantastyczne miasto z najsmutniejszej baśni Andersena. Olbrzymia, nieszczęśliwa i poraniona dziewczynka z zapałkami. Nauczyłam się w mej obecnej samotności – czego nigdy w życiu nie robiłam – wstępować solo na kieliszek wódki albo pół czarnej. Siedzę, bywa, przy stoliku, a przed oczyma pamięci suną wszystkie „knajpy”, w których kiedykolwiek – tylko nigdy sama – bywałam.
Lozanna,
Bruksela,
Paryż,
Londyn,
Wrocław (raz jeden w Sylwestra z Bogusiem w
knajpie Kempińskiego),
Częstochowa, Piotrków,
Lublin,
Gdynia. To znów obserwuję ludzi. Staram się jak i ty odejść od siebie, aby siebie lepszą odnaleźć.
Noclegi w naszym domu, których coraz to więcej, zaczynają być malownicze. Po Miłoszach, którzy od nas odlecieli do Paryża, zjawiła się Wanda Wacławowa Dąbrowska. Ten wieczór był istotnie przyjem- ny. Wanda (zwana przez nas całe życie „Kocurą”) – to jedyna „kobieta z charakterem”, którą ta cecha nie pozbawia „charme’u”, jak ty się wyrażasz. A charakter ma straszny. Zapowiedziała od razu, że wszystko, co jej potrzebne, ma ze sobą i żebym się nie ważyła dawać jej żadnych prześcieradeł, pościeli itp. Gdy mimo to pościeliłam jej, „jak się należy”, a po tym zaszłam jeszcze po coś do jadalni, zastałam prześcieradła, poszewkę i koc pięknie złożone na krzesełku, ona zaś spoczywała nie- rozebrana na kanapowej poduszeczce, przykryta swoim futrem i czytała mój dramat. Spała na Twojej kanapie („cudo nie kanapa” – orzekła). Nazajutrz rano (wyszła wcześnie), mimo że Frania podała jej wszystko, zjadła śniadanie złożone z własnej bułki, własnego masła i cukru – co miała w torebkach i papierkach. Ale mimo to jest rozkoszna. Będzie u nas nocować do wtorku.
Noclegi w naszym domu, których coraz to więcej, zaczynają być malownicze. Po
Miłoszach, którzy od nas odlecieli do
Paryża, zjawiła się
Wanda Wacławowa Dąbrowska. Ten wieczór był istotnie przyjemny.
Wanda (zwana przez nas całe życie „Kocurą”) – to jedyna „kobieta z charakterem”, którą ta cecha nie pozbawia „charme’u”, jak ty się wyrażasz. A charakter ma straszny. Zapowiedziała od razu, że wszystko, co jej potrzebne, ma ze sobą i żebym się nie ważyła dawać jej żadnych prześcieradeł, pościeli itp. Gdy mimo to pościeliłam jej, „jak się należy”, a po tym zaszłam jeszcze po coś do jadalni, zastałam prześcieradła, poszewkę i koc pięknie złożone na krzesełku, ona zaś spoczywała nierozebrana na kanapowej poduszeczce, przykryta swoim futrem i czytała mój dramat. Spała na Twojej kanapie („cudo nie kanapa” – orzekła). Nazajutrz rano (wyszła wcześnie), mimo że Frania podała jej wszystko, zjadła śniadanie złożone z własnej bułki, własnego masła i cukru – co miała w torebkach i papierkach. Ale mimo to jest rozkoszna. Będzie u nas nocować do wtorku.
Po Wandzie zjawiła się
Nula Szymanowska, siostra wielkiego Karola. Tej nawet śmierć
znakomitego brata nic nie pomogła, tej nawet zalety nie są w stanie ozdobić wdziękiem.
Jurek, który wdzięczył się do Wandy i chętnie spał z nią w jadalni, uciekł od
Nuli do mnie na niewygodną kanapkę.
Nula przyniosła ze sobą jasiek, prześcieradła, tłumoczek, przerażająco brudny (jak i ona sama), ręcznik, miskę, mnóstwo papilotów i kosmetyków, ogromną blaszankę (po konserwach) kleju z wetkniętym w niego patykiem oraz kilkanaście „afiszów” ogłaszających „1000 zł nagrody” za odnalezienie jej ulubionego psa Tupka. Oprócz opisu psa, na każdym wykaligrafowanym różnymi kolorami afiszu był narysowany jej ręką wizerunek zaginionego Tupka. Pies ów zaginął był jeszcze w czasie powstania i uważano go już za nieboszczyka, aliści dostała teraz od znajomej depeszę: „Tupek żyje, jest na Pradze”. Przyjechała tedy z Krakowa (w ogóle tuła się w biedzie), zainkasowała z
ZAiKS-ie jakieś sumy za muzykę
Karola i nuże na Pragę szukać psa, który już jako „Azorek” w międzyczasie został skradziony swoim przygodnym opiekunom. Wobec tego wysmażyła owo cudaczne ogłoszenie, przenocowała u nas, opowiedziała mi historię serca
Trumnę z ciałem Karola Szymanowskiego złożono w krypcie kościoła Św. Stanisława na Skałce w Krakowie, serce planowano zaś złożyć w Kościele Św. Krzyża w Warszawie, jednak w tym czasie prymas Polski August Hlond wydał zakaz pochówków w kościołach. Szkatułę z sercem Szymanowskiego trzymano początkowo w Szpitalu Ujazdowskim. W czasie okupacji niemieckiej przechowywała ją Anna Szymanowska, która – według relacji Jerzego Waldorffa – zdeponowała urnę u Sióstr Sercanek w Warszawie (spłonęła w czasie pożaru kaplicy podczas powstania warszawskiego). Zob. J. Waldorff, Serce w płomieniach. Słowo o Szymanowskim, Warszawa 1998,s. 171–175.Karola Szymanowskiego, które miało być zamurowane u Św. Krzyża razem z sercem
Chopina, a ostatecznie spaliło się w słoju laboratoryjnym w jej mieszkaniu i w straszliwą śnieżycę i wichurę poszła nalepiać swoje afisze na drzewach i słupach telegraficznych Pragi. Czy jakakolwiek fantazja jest w stanie wymyślić coś podobnego?
Moja najmilsza, moje serce, serduszko, serdeńko – Nadejście Twojego listu z d[nia] 8 i 10 grudnia przerwało mi pisanie. Rozpacz, że nawet listy polecone giną! Wiem, jaki mój list zaginął (z d[nia] 27 XI, nr 7283), wiem, że zaginął jeden Twój (ten, w którym pisałaś o
Hamsunie), ale nie mam pojęcia, co było w tym moim liście, co zaginął. Mam wrażenie, że to był ten, w którym opisywałam wizytę Kelles-Krauzów u nas, pisałam o moim niesprostaniu wszystkim najważniejszym sprawom życia i przesyłałam Ci list
Bogusia oraz list Dowództwa Sił Lotniczych zagr[aniczny] w sprawie
Twego szwagra. Na wszelki wypadek powtarzam: Dow[ództwo] Sił Lotn[iczych] donosi, że
lotnik Ostrowski imieniem Stefan nie jest notowany w księgach oficerów lotnictwa. Są Ostrowscy o innych imionach.
Boguś przypuszcza, że służył on może pod innym imieniem albo nazwiskiem.
Siostra Twoja może się o nim dowiedzieć, pisząc na adres: Polish Air Forces 1. Princes Row, London S.W. 1. Po liście siódmym, na który odpowiedziałaś, wysłałam list ósmy d[nia] 7 XII, list nienumerowany, zawierający list Twej siostry, d[nia] 10 XII i list dziewiąty do Ciebie d[nia] 11 XII we wtorek. W sprawie mojego zaginionego listu szóstego zwróciłam się do „
guichet” „reklamacje”, gdzie powiedziano mi, że reklamować wolno dopiero po miesiącu, czyli wtedy, kiedy nie ma już żadnej nadziei na odnalezienie listu. Jednak będę reklamować po miesiącu, o ile do tego czasu nie doniesiesz, żeś ów list otrzymała. Sprawdź Twój zaginiony – o, nieuleczalna wiaro w sens urzędowania!
Twój list dzisiejszy nie zawiera ani słowa o tym, co mnie najgoręcej interesuje – o Twoich niedomaganiach „niewieścich”, o ich przyczynie!!! Czekam tedy cierpliwie następnego listu. Cała treść Twoich dwu dzisiejszych listów wzruszyła mnie do łez i zasmuciła. Lubisz mnie więc jeszcze, nie jestem więc tak osamotniona na świecie – mówi radość. Nie jesteś tak szczęśliwa, jak to się wydawało z Twoich pierwszych listów – mówi smutek. Pierwszym odruchem było zadepeszować: „Przyjedź, wróć do domu”, aleć wiem, że to niemożliwe. Więc wróć jednak, kochana, do Twej dobrej formy z pierwszych listów! Mimo wszystko, taką ulgą jest myśleć, że czujesz się dobrze w tym urządzaniu nowego swego domu. Całuję cię i tulę – jestem z Tobą, nie ma godziny, aby nie powiedzieć minuty, żebym o Tobie nie myślała. Bądź mocna. Przyjdą jeszcze lepsze chwile i ogólne, i osobiste. Wielką ulgą jest dla mnie czytanie
Goncourtów. Ci ludzie tak samo się męczyli. Widać męczenie się jest także formą życia i szczęścia. Byleś tylko była zdrowa.
Kochanie, męczy mnie, że wbrew temu, co wywnioskowałam z pierwszych listów, cierpicie niedostatek! Najmilsza, październikowe i listopadowe „suche deputaty” nie zostały zdaje się nikomu wydane. Zawiodły i obietnice
Szyfmana takiego dla mnie deputatu z
Teatru Polskiego! Za to na święta mają być paczki
UNRRA dla kart I kategorii
Karty żywnościowe podzielone były na kategorie: I, II, III, IR, IIR. Kategorię I otrzymywały m.in. osoby wykonujące pracę nieposiadającą stałego charakteru, a uznaną za ważną ze społecznego punktu widzenia: artyści, pisarze, dziennikarze.. Dopilnujcie tego. Ma tam być w każdej paczce prócz wielu innych rzeczy po 100 papierosów amerykańskich, które można sprzedać (na rynku są po 9, 10 zł sztuka). Kochana, gdybym się nie obawiała, że się obrazisz, przesłałabym Ci 1000 zł. Pieniędzy mamy teraz dosyć, wszystkie moje książki „dla młodzieży” wychodzą w nowych wydaniach, trzech wydawców naraz o nie walczy.
Czy nie dostaliście teraz śledzi? Cała Polska jest „zaśledziona”. Dostaliśmy mnóstwo b[ardzo] dobrych śledzi na kartki. Frania obrała je z ości i skóry, posiekała cebuli, zaleliśmy to prawdziwą oliwą a częściowo zwykłym rafinowanym olejem, mamy przepyszną „witaminową” potrawę na kolację. Co Ci przesłać, czym Ci pomóc? Kupuj
„Przekrój” i
„Szpilki”, bywają tam wcale rozkoszne kawałki. Przepisuję Ci wierszyk, który do
„Szpilek” przesłał
Słonimski z
Londynu na zaproszenie
Brzechwy do Łodzi na wódkę:
„Niechaj mnie Brzechwa na wódkę nie prosi,
Bo kiedy wiosną do ojczyzny wrócę,
to taką piosenkę o Brzechwie zanucę –
że Brzechwa własne brechty łzami zrosi”.
– podp.
J. Słowacki i
A. Słonimski
Całuję Cię, ściskam, tulę i dobrych, dobrych, dobrych Świąt calutką sobą życzę
twoja M.
[Dopisek na marginesie jedenastej strony:]
To, czego nie rozumiesz w sprawie
Rzym[owski] – Anglia
Zobacz list z 10–11 grudnia 1945, jest jasne, Polska (vide
Repnin) dąży do zerwania stosunków dypl[omatycznych] z Anglią, by uwolnić się od dziennikarzy ang[ielskich] nierozumiejących demokracji etc. Wybory
2Dąbrowska obawiała się, że przebieg przyszłych wyborów do Sejmu nie będzie zgodny z zasadami demokracji. 30 czerwca 1946 r. przeprowadzone zostało w Polsce sfałszowane referendum (zwane głosowaniem ludowym), zorganizowane w celu odsunięcia terminu wyborów do Sejmu Ustawodawczego oraz wyeliminowania wpływów popularnego w społeczeństwie Polskiego Stronnictwa Ludowego pod przewodnictwem Stanisława Mikołajczyka. Pierwsze powojenne wybory parlamentarne odbyły się 19 stycznia 1947 r. i także były sfałszowane.