[Nr] 14
21 IV 44
Najdroższa moja, kochana,
dziś dostałam od Ciebie pierwszy list z
Sącza z
16 IV. Ostatnia kartka z
Sichowa miała datę
12 IV. Spodziewałam się jeszcze jednego listu stamtąd, nic bowiem nie doniosłaś, czy otrzymałaś wysłane telegraficznie pieniądze oraz sweter i firanki. Pieniądze musiały chyba dojść, ale gdyby te rzeczy zginęły, byłabym bardzo zmartwiona. Wczoraj przyszły z Sichowa od Ciebie dwie paczki – jedna dla
p. J[erzego] nie wiem z czym, druga dla mnie z mazurkami, tak świetnymi, że nam się niebo otwarło w ustach, kiedyśmy spróbowali. Dziękuję, kochanie.
Dziś minął miesiąc od Twojego wyjazdu. Przetrawiłam jakoś w końcu tę lukę (jeśli można trawić próżnię), którą Twoim zniknięciem dotykalnym sprawiłaś, a teraz zaczyna się nowa epoka, czekania na Twój przyjazd lub na mój wyjazd do Ciebie – i w ogóle troski – jak, gdzie i kiedy się spotkamy. Mój Boże, nie wiem, co Ci radzić. Co można w ogóle radzić w takich okolicznościach, kiedy się jest jak na lodowej krze śród wzburzonych odmętów, cóż wołać do miłej istoty na drugiej krze, z daleka zasmuconej.
Dziecino, ja jestem o wiele mniej wymagająca, niż sobie wyobraziłaś. Wszędzie mi jest raczej dobrze niż źle, będzie mi z Tobą dobrze, gdziekolwiek bym do Ciebie pojechała. Góry lubię – zwłaszcza jako krajobraz na horyzoncie podgórza.
Stary Sącz z okna wagonu zawsze mi się strasznie podobał i gdyby warunki były normalne, nie istniałaby w ogóle kwestia dokąd do Ciebie pojechać, przecież nie szłoby o miejsce! Ale sytuacja jest naprawdę dramatyczna. Wczoraj przyszedł jeszcze list ze
Lwowa do p. J[erzego] z 15-go kwietnia, opisujący pierwsze bombardowanie
List ten się nie zachował.. Zaraz po tym czytaliśmy o drugim z 18-go
Wieczorem 18 kwietnia 1944 r. samoloty Armii Czerwonej zbombardowały kamienice
przy ul. Kochanowskiego 78 i 79.. Dziś pogłoska uliczna mówi już o walkach ulicznych we
LwowieLwów został przejęty przez armię sowiecką I Frontu Ukraińskiego dopiero 27 lipca 1944 r. Zgodnie z planem Akcji „Burza” w walkach o miasto uczestniczyły też oddziały Armii Krajowej..
Warszawa z dnia na dzień zamienia się w obóz warowny, pokopany rowami strzeleckimi, nie ulega prawie wątpliwości, że w razie dojścia tu bolszewików będzie broniona jak wszystkie nasze miasta, obracane w perzynę, podobnie jak
WłochyPo podpisaniu 3 września 1943 r. przez szefa rządu włoskiego, Pietra Badoglio, zawieszenia broni większość armii włoskiej się rozproszyła, a Niemcy zaczęli okupować
północną i środkową część Włoch. W tym czasie południe Włoch pozostawało pod kontrolą aliantów., przez dwie obce krajowi armie. Z drugiej strony jak to świetnie i z właściwą sobie trafnością określiłaś: „wielka Ukraina rości sobie prawo do mordu aż po
Zakopane i
Kraków”.
Stary Sącz może stać się widownią takiego samego piekła jak
Hrubieszów, skąd swoją drogą jeszcze wczoraj otrzymaliśmy list od niezłomnego
CzekanaW liście do Dąbrowskiej Stanisław Czekanowski pisał: „Obecnie myśli się tylko o wyjeździe: koleją jazda jest wykluczona, jechać teraz może tylko silny, bezwzględny chłop, który potrafi rozpychać się i samych blszwiek [bolszewików?] tratować. […] W domu moim […] został się mi jeden jedyny pokój, który jest biurem, stołowym i sypialnym, obok mieszkają Niemcy: kapitan, człowiek starszy i czterej żołnierze – ludzie bez zarzutu. Cały dół – koszary […]. O ile o zachowaniu Niemców nie mogę wyrazić się raczej jak z największymi pochwałami, o tyle o tych pobratymcach chyba już dość w poprzednich listach mówiłem, a miałbym jeszcze dużo do powiedzenia… nieprawdopodobieństw. […] U nas nic nie zmieniło się, […] ognie, które na kilka dni
ustały, znów rozpoczęły się; życie niczyje nie jest bezpieczne, śmierć czeka nas na każdym, literalnie każdym kroku. Teraz i przejazd szosą przestał być bezpiecznym z nowej strony: świeżo przeciągający szosą oddział bolszewików podminował szosę, [dwa słowa nieczytelne] wyleciało w powietrze przejeżdżające auto. Jednym słowem śmierć czyha na każdym kroku, teraz jest, na każdym kroku w hrubieszowskim powiecie! No, ale zobaczymy, co będzie dalej” (BUW, rkps nr 1385, t. I, k. 277, list z 16 kwietnia 1944).. Natomiast
pani Stemp[owska]Maria Stempowska, z synem Hubertem i prawnukiem Jackiem, jechała do Marii
Ostromęckiej z d. Czekanowskiej żony Jana Adama Ostromęckiego (1876–1922), działacza społecznego i państwowego, kierownika konsulatu polskiego w Winnicy na Podolu w 1917 r. z małym
Jackiem i
p. Hubertem wyruszyli już zdaje się ku
Prymusowej Woli, majątku
siostry Czekan[owskiego], gdzie mają dostać gościnę – i gdzie ich już czekają. Jest to gdzieś w okolicach
Końskich w Radomskiem. Podróżować mają wozem i końmi około 400 km. Jednocześnie wczoraj jeden z przyjaciół naszych, krewny gości sichowskich, przyszedł z propozycją letniego wyjazdu dla
p. Stanisława pod
Grójec (jakieś 50-60 km od
W-wy) w bardzo dogodnych warunkach wypoczynkowych.
P. St[anisław]Stanisław Stempowski wyjechał do Zalesia 18 lub 19 maja 1944 roku, gdzie przebywał do pierwszych dni sierpnia. Por. list Marii Dąbrowskiej do Anny Kowalskiej z 5 września 1943 dosyć się do tego zapalił i oznajmił, że mógłby wyjechać na czas od około 15 maja do połowy czerwca lub do pierwszych dni czerwca. Na moją nieśmiałą uwagę, że i ja w tym czasie projektuję wyjazd do
Sichowa lub
Sącza, oświadczył, że w takim razie on w ogóle nie wyjedzie, gdyż za nic domu samego (a i namiętności swojej – działki) nie zostawi. Przypuszczam, jestem nieomal że pewna, że zbliżająca się wojna wszystkie te plany pokrzyżuje, ale jeśli nie, powiedz, czy mogę uniemożliwić mu wypoczynek na wsi, który dla niego jest zbawczy? A on w żadną dalszą podróż nie wyruszy, to o tym nie ma mowy. Zresztą ja nawet tego nie chcę, gdybym jechała do Ciebie, chcę raz być tylko z Tobą sama. Lecz jak to wszystko pogodzić? No cóż, nie łammy sobie głowy przed czasem, życie to jakoś uprości. „Życie tak wszystko upraszcza”, jak powiedział kiedyś, kiedyś, przed tamtą wojną, w
Brukseli nasz (mój i
Mariana) pewien wyjątkowego uroku
przyjaciel, socjalista, cierpiący z powodu porzucenia go przez bogatą fabrykantównę łódzką i który potem został wysokim dygnitarzem sowieckim w
Rosji – zdrada, co nas z Marianem srodze w serce ugodziła, bo był to naprawdę czarowny chłopiec. Spróbujmy jednak projektować. Drżę na myśl, co będzie, kiedy przestanie działać poczta lub wstrzymany zostanie ruch kolejowy dla ludności cywilnej. Trzymaj rękę na pulsie tych rzeczy. Jeśli by to groziło, nie namyślaj się i
wracaj. Jeśli czasy wojny jeszcze nas mimo wszystko ominą lub się odwleką, będziesz u mnie, będziemy chodziły na działkę, a o ile p. St[anisław] wyjedzie, wyprawimy na jakiś czas i
Marychnę, będziemy same, jedzenia dla nas starczy, będziemy miały całkiem lube wakacje. A p. St[anisław] z całym spokojem i ufnością odda nam w opiekę dom i działkę. Może będzie świetnie. Jeśli nie zechcesz wrócić, jeśli wszystko będzie „normalnie”, to ja mogłabym przyjechać dopiero gdzieś w połowie czerwca na czas do połowy lipca, a więc już chyba nie do
Sichowa, lecz do
Sącza. Jeśli ruch kolejowy zostałby wstrzymany nagle, to radzę Ci, mimo Waszego resentymentu do tej instytucji, nawiązać przyjacielski kontakt z najbliższym oddziałem
„Społem”. Wszystkie oddziały mają po kilka ciężarówek, którymi, jak myślę, zawsze by można jakoś dostać się do
W[arsza]wy. No, a tu w razie wojny będziemy już razem cierpieć, czy wiać stąd, czy umierać. To, czego najbardziej się boję, to jakiegoś zminięcia się w takim zamęcie. Ta jedna myśl nakazywałaby raczej, abyś nie ruszała się z miejsca, bo któż może wiedzieć, czy my pod przymusem nie będziemy skazani na wyniesienie się stąd? Na razie mamy już czwartą noc bez alarmów i pomimo cały niepokój w powietrzu staramy się
„robić swoje, nie patrząc końca”Aluzja do łacińskiej
sekwencji. Ja zaczęłam dużo pracować, podobnie jak przez trzy pierwsze miesiące roku, wznowiłam też łacinę z
p. J[erzym]. P. St[anisław] i Marychna prawie co dzień chodzą na działkę. Czasem nie robimy nawet obiadu. Oni zabierają duże drugie śniadanie, ja poprzestaję w domu na jajku, sardynce z chlebem i wodzie z czerwonym winem, które dostałam od
Wandeczki (podła jestem, że o niej czasem źle myślę, korzystając z jej dla mnie dobroci). Sama wybiegam na działkę popołudniami, aby posiać. Muszę też przyznać, że to przebywanie na powietrzu doskonale nam obojgu robi na zdrowie, a p. Stanisławowi także i na humor.
Wyobraź sobie, że przed paru dniami
Marychna pojechała w mojej sprawie pieniężnej do
Wilanowa i przed domem miłego sklepikarza zastała... wieko jego trumny. Umarł na ropne pogrypowe zapalenie płuc i właśnie miał się odbyć jego pogrzeb. Oczywiście wróciła z niczym, przynajmniej na razie. Ale mimo nieotrzymania zwrotu tego długu, mam nowe widoki zarobków i gdyby można tylko pracy podołać, to od tej strony nie byłoby wielkich kłopotów. Dostałam też, wyobraź sobie, ze
Sztokholmu jesionkę, taką samą jak ta, którą dałam
Jadzi, tylko większą i ze znacznie lepszym futrzanym kołnierzem. Chcę ją sprzedać, dużo z tego sobie obiecuję, ale na razie dają wciąż o wiele za mało, a sezon mija. Dostałam i 10 pud[ełek] sardynek, które również „opylę”.
P. Lucjan wciąż ciężko chory, ale jakoby ma się ku lepszemu, leczą go bardzo intensywnie, zupełnie mnie zdystansował, bo gdy ja miałam trzy, on dostał już siedem transfuzji krwi, wszystko bezinteresownie dane od młodzieży z jego rodziny. Chętnie dałabym swoją, gdybym była młodsza i bez tych niepewnych co do ropy miedniczek nerk[owych].
Wnuczki p. Stanisława napisały list, więc odpadł ten koszmar ich domniemanej śmierci od bomb. Są nadal w
Velten, zwrot bochenka chleba był czystym przypadkiem, a raczej przejawem panującego chaosu.
Mam szczęście do dyrektorów muzeów. Podobnie jak ten sprzed czterech lat,
tenPod koniec grudnia 1941 r. Stanisław Lorentz, zastępca dyrektora Departamentu Oświaty, Nauki i Kultury Delegatury Rządu na Kraj, zwrócił się do Dąbrowskiej z propozycją uczestniczenia w pracach Komisji Literatury i Teatru, zajmującej się pomocą finansową dla artystów i ich rodzin. Przewodniczącym Komisji miał zostać Jarosław Iwaszkiewicz, sekretarzem Jerzy Andrzejewski. Komisja działała do wybuchu powstania warszawskiego. Nie udało się ustalić, z jaką propozycją w 1944 r. zwrócił się do Dąbrowskiej nieznany z nazwiska dyrektor. dziś ubiega się o mnie coraz natarczywiej. Wobec braku mojej reakcji na telefony napisał do mnie list po prostu „hołdowniczy”, w którym jest taki zwrot: „czytałem
N[oce] i d[nie] i wywarło to na mnie ogromne wrażenie, a jednemu z moich przyjaciół, znanemu rzeźbiarzowi, książka ta śmierć uczyniła lżejszą” (!). Wczoraj radziliśmy z
p. Jerz[ym], jak przerwać ten romans. Dowiedziałam się też
dessous tej sprawy. Jegomość dostał list taki, wiesz, jak
Twój przyjaciel Tadzio, tylko z innego źródła i na gwałt stwarza sobie alibi.
Jedyna moja. Czemu Ty mnie wciąż przepraszasz, czemu postponujesz Twoje uczucia, czemu piszesz o „ściganiu mnie nimi”? Jakiekolwiek są moje niedołężne i nieudolne reakcje – jestem przecież na klęczkach przed tymi uczuciami. Tylko niechby one Ci nie przyniosły takiej udręki. Tak chcę widzieć
moją Annę radosną, tryumfującą, swobodną i wesołą. Tylko... czegoś zaniepokoił mnie ten nieprzeparty urok osoby o siwych włosach i południowym wyglądzie
Zob. list Anny Kowalskiej do Marii Dąbrowskiej z 16 kwietnia 1944. Boję się porównań. No nie, ja też zgłupiałam całkiem. Ze zdrowiem czuję się nieźle, jak zawsze, kiedy idzie ku latu. Ale czasem bywam straszliwie zmęczona. Kiedyś wróciliśmy nad wieczorem z działki. Na schodach zostaliśmy czekającą na nas
Czesię, niebawem przyszła
p. NelliDąbrowska poznała ją podczas I wojny światowej
w Piotrkowie. – naznaczyły sobie u nas przyjemnościowe spotkanie. Po raz pierwszy od nie wiem jak dawna, uczułam
zupełną niemożność przyjmowania gości, „bycia miłą” i rozmawiania nawet. Biedaczki spostrzegły to i prędko się jak niepyszne wyniosły, a ja rzuciłam się na mój tapczan i jakże chciałam przytulić się, przygarnąć do gorącego wzgórza. Co za rozkosz, ktoś taki gorący i bliski, do kogo się można schować i nie czuć się osamotnionym, a razem być tak jak w najsłodszej wyzwalającej samotności. Nie wiem, czy to rozumiesz, miła moja.
Całuję Cię
M.